Senat RP na 65. posiedzeniu 27 września br., przypomniał w specjalnej uchwale postać śp. ks. prałata Zdzisława Jastrzębiec Peszkowskiego w 100. rocznicę jego urodzin. Nazwisko tego równolatka Niepodległej od razu przywołuje tragedię Katynia, Golgotę Wschodu – jak sam nazwał wymordowanie przez Sowietów polskich oficerów w Katyniu, Miednoje czy Starobielsku. Sam cudownie ocalony z obozu w Kozielsku, żołnierz generała Andersa, harcerz, kapłan, wielki patriota i organizator Polonii amerykańskiej, rozpracowywany przez wywiad komunistyczny, nigdy nie zapomniał o swoich współbraciach, którzy zostali bestialsko zamordowani strzałem w tył głowy. Dopiero jednak w październiku 1988 r. mógł po raz pierwszy odprawić w Katyniu mszę św. nad grobami swoich pomordowanych kolegów. Przyrzekł wówczas, że „nie spocznie, dopóki w tym miejscu nie stanie cmentarz wojskowy i sanktuarium Miłosierdzia Bożego i Matki Bożej Pojednania”. Mało powiedzieć, że słowa dotrzymał, ale do końca swego życia stał się świadkiem pamięci o tej strasznej zbrodni, był sumieniem Katynia, ale też rzecznikiem przebaczenia i pojednania, bo jak mówił: „Moje życie to jedno wielkie zdumienie nad wielkością i miłosierdziem Boga”.
Będąc przed 20 laty posłem z Zagłębia, zapraszałem ks. Peszkowskiego kilkakrotnie do Sosnowca, gdzie przy kościele św. Joachima znajduje się krzyż katyński i jedna z najstarszych w kraju tablic poświęconych polskim oficerom, także policjantom zamordowanym w Katyniu. Przywożąc czy odwożąc księdza prałata miałem okazję rozmawiać z nim, i jedno co mnie uderzyło, to jego wdzięczność Bogu za swoje ocalenie. Pytał: „skoro z 22 tysięcy internowanych oficerów, ocalało nas zaledwie 432, to jak mam się za to odwdzięczyć, jak to swoje ocalone życie ułożyć, jak mu nadać sens”.
Z jednej strony jego rana po zbrodni katyńskiej wymagała wyleczenia, a z drugiej – odpowiedzi domagało się pytanie o wdzięczność za swoje cudowne ocalenie. Tak zapamiętałem dylemat z jego wczesnej młodości. Kiedy zrozumiał, że o własnych siłach i ludzkimi sposobami nie osiągnie duchowego pokoju, przyszła łaska powołania, zdał sobie sprawę, że Bóg pragnie, aby został pośrednikiem między zbolałymi ludźmi, którzy doświadczyli dramatu Katynia, między rodzinami, które pozostały bez mężów, ojców, braci, synów, a Prawdą o tym bolesnym wydarzeniu. Aby poświęcić się tej Prawdzie, mając 36 lat, w 1954 r. został kapłanem.
Słuchając księdza Peszkowskiego zawsze odnosiłem wrażenie, że miał piękne życie. To wrażenie wydaje się niewiarygodne, ponieważ z takimi traumatycznymi przeżyciami nie można było zachować takiej pogody ducha, humoru, a przede wszystkim pozostać z oddali, ze Stanów Zjednoczonych, tak oddanym i zatroskanym o Polskę, o Kościół w Polsce. Np. mając obywatelstwo amerykańskie, w porozumieniu z Prymasem Stefanem Wyszyńskim, przywoził do Ojczyzny zza oceanu kleryków i młodzież mających polskie korzenie, pomagał budować kościoły, wspierał zabytki, drukował książki Prymasa Wyszyńskiego, które przemycał do Polski. To ks. Peszkowski w roku milenijnym wydrukował i przywiózł do Ojczyzny kilkanaście tysięcy kopii Milenijnego aktu oddania Polski w niewolę Maryi za wolność Kościoła w Polsce i świecie, które to akty do dziś wiszą w wielu kościołach. To on na prośbę Prymasa Wyszyńskiego organizował uroczystości milenijne w Chicago. Miał w nich uczestniczyć Prymas Tysiąclecia, ale władze komunistyczne nie dały mu paszportu.
I to najważniejsze wydarzenie w jego życiu, najbardziej wzruszające. Od lipca 1991 r. brał udział w częściowych ekshumacjach na cmentarzach w Charkowie i Miednoje, związanych ze śledztwem prowadzonym przez sowiecką Naczelną Prokuraturę Wojskową. Mimo że nie przewidziano obecności kapłana podczas ekshumacji, to Ksiądz prałat jako wolontariusz włączył się w te prace. Któż nie pamięta tych wstrząsających zdjęć, kiedy brał w dłonie każdą wydobytą czaszkę, otulał stułą, błogosławił i dotykał różańcem, specjalnie poświęconym na jego prośbę przez Jana Pawła II. Podsumowaniem tego trudnego czasu dla niego stała się książka „… i ujrzałem doły śmierci”.
Zapamiętałem, że wszystkie miejsca związane z pamięcią o Katyniu, nazywał ks. Peszkowski „wieczernikami”. Takim Katyńskim Wieczernikiem nazwał też kościół św. Joachima w Sosnowcu-Zagórzu. Uczestnicząc w naszych obchodach, zapalając znicz przy tablicy katyńskiej i krzyżu upamiętniającym miejsca sowieckiej kaźni polskich oficerów i policjantów w Katyniu, Miednoje i Charkowie, ks. prałat Peszkowski powiedział, że czcząc pamięć Golgoty Wschodu, należy spoglądać na Katyń przez pryzmat Wieczernika, czyli przez pryzmat Chrystusa Zmartwychwstałego, przynoszącego pokój i przebaczenie. Uderzyły mnie słowa, jakie powiedział w 2005 r.: „Cóż mam więcej powiedzieć ja, więzień Kozielska, niosąc pamięć i ból o was wszystkich, moi zamordowani Bracia? W imię Boga – przebaczam! Jako świadek proszę tylko o prawdę, pamięć i sprawiedliwość!”