Nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej

Panie Marszałku. Wysoka Izbo.

Nie wiem, czy ktoś spodziewał się, że uchwalona w Sejmie 26 stycznia br. nowelizacja ustawy o IPN wywoła tak gorącą dyskusję, ba, spowoduje międzynarodowe napięcie. Ustawa przeleżała rok w tzw. zamrażarce, była znana w ambasadzie Izraela, o co więc chodzi. Dżentelmeni mówią, że jak nie wiadomo o co chodzi, to idzie o pieniądze. Zanim do nich przejdę, to przypomnę, że osią sporu jest art. 55a, a dokładnie zapis zgodnie z którym, „kto publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wojenne – będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech”. Taka sama kara grozi za „rażące pomniejszanie odpowiedzialności rzeczywistych sprawców tych zbrodni”. Od razu dopowiem, że z odpowiedzialności wyłączone są wypowiedzi „w ramach działalności artystycznej lub naukowej”. W tym artykule najważniejsze są słowa: ścigani będą tylko ci, którzy publicznie i wbrew faktom występują przeciw narodowi polskiemu jako całości, przeciw państwu polskiemu, a nie przeciw poszczególnym Polakom.

Dlaczego ta naturalna i zrozumiała obrona wizerunku Polski, ze wszech miar potrzebna, ważna dla Polski i Polaków, wywołała krytykę rządu Izraela, w tym samego premiera Benjamina Netanjahu? To zapewne z jego polecenia podczas obchodów 73. rocznicy wyzwolenia Auschwitz ambasador Izraela Anna Azari domagała się zmiany zapisów ustawy. Co prawda przyznała, że „wszyscy wiedzą, iż tego nie zrobili Polacy”, ale nie wymieniła, kto to zrobił. Kontekst jej wypowiedzi można sobie dopowiedzieć: Polacy są winni współodpowiedzialności za zagładę Żydów. Była to bardzo niebezpieczna, może niezamierzona, insynuacja obciążającą Polskę współodpowiedzialnością za holocaust. A przecież jak trafnie wyraził się premier Mateusz Morawiecki: „Auschwitz-Birkenau to nie jest polska nazwa, a ’Arbeit macht frei’ to nie jest polskie zdanie”.

Ta ustawa ma zakończyć świadome szkalowanie Polski, z zastrzeżeniem, że nie dotyczy badań naukowych, dyskusji historycznych ani działalności artystycznej. Czyli nikt nie będzie zakazywał pisania artykułów i książek o tragedii narodu żydowskiego podczas II wojny światowej, natomiast będą ścigani fałszerze polskiej historii, obarczający naród polski za współudział w holocauście. Czyli nie będzie wolno z faktu że obozy koncentracyjne były w Polsce, obarczać Polaków współwiną za tragedię ludobójstwa, zapominając o tym, że Polska była jedynym krajem okupowanym przez Niemców, w którym za pomoc Żydom groziła kara śmierci. To nie przypadek, że wśród ok. 20 tys. Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, uhonorowanych drzewkami w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie, jest blisko 7 tys. Polaków.

Wielu pyta, dlaczego zagranica ingeruje w wewnętrzne sprawy Polski, i to wcale nie przy tej ustawie, ale już od lat pisząc za nas historię. Przypomnę, że od wielu lat Niemcy prowadzą politykę „wybielania” swojej historii, a dokładniej mówiąc, zrzucania odpowiedzialności za holocaust m.in. na polski antysemtyzm. Przykładem film „Nasi ojcowie, nasze matki”. Skandaliczne nazywanie niemieckich obozów polskimi, używanie takich wyrażeń jak „polskie obozy śmierci”, „polskie SS”, wpisuje się od lat w tę fałszywą historyczną narrację.

Pytanie: czy Polska ma ustąpić przed moralnym i politycznym szantażem? Bo nie czym innym tylko szantażem należy nazwać ingerencję władz Izraela w nowelizację polskiej ustawy. Jak mamy bronić dobrego imienia Polski, skoro wszystkie dotychczasowe formy reagowania na informacje dotyczące „polskich obozów” okazały się w dużej mierze nieskuteczne?

I wracając do pieniędzy. Utrzymanie narracji o współwinie Polski za holocaust jest na rękę żydowskim organizacjom w Ameryce, które chcą wymusić na Polsce wypłatę wielomiliardowych odszkodowań za pożydowskie mienie w naszym kraju. Przypomnę, że amerykański Senat uchwalił ustawę, która zawiera zapis o prowadzeniu przez Departament Stanu monitoringu krajów, które nie uporały się z restytucją pożydowskiego mienia. Owa restytucja w przypadku braku spadkobierców miałaby właśnie dotyczyć organizacji roszczących pretensje do tego mienia. Taka ustawa leży na biurku prezydenta Trumpa, a wiadome organizacje zapewne mają olbrzymie możliwości nacisku na polityków, aby taką ustawę, dodam, sprzeczną z polskim prawem, uchwalić.

Przechodząc do wniosków: niestety, polskie państwo do tej pory pozwalało na szkalowanie Polaków, w Polsce drukowano kłamliwe książki Grossa, organizowano z nim spotkania autorskie. Dlatego sankcja karna za szkalowanie Polski, wzorowana na ustawodawstwie izraelskim, gdzie zakazuje się negacji holokaustu, jest najlepszym rozwiązaniem.

Karane będzie też zaprzeczanie zbrodniom ukraińskich nacjonalistów i ukraińskich formacji kolaborujących z III Rzeszą. Dlatego słusznie do listy zakazanych totalitarnych ideologii obok nazizmu i komunizmu dodano także banderyzm. Ale i tu od razu nieprawdziwe zarzuty wobec ustawy zgłosił Kijów. W oświadczeniu ukraińskiego MSZ czytamy: „Przykro nam, że ukraińska tematyka po raz kolejny jest wykorzystywana w polityce wewnętrznej Polski, a tragiczne stronice wspólnej historii są nadal upolityczniane” itd.

Ukraina i jej władze w ogóle nie chcą pamiętać o 130 tys. zamordowanych Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Oprawcy z UPA są przez część Ukraińców uważani za bohaterów. Wiemy, że władze Ukrainy wprowadziły ostatnio zakaz polskich ekshumacji, zakazuje się także upamiętnienia Polaków pomordowanych w tym kraju. To nasz wspólny bolesny problem. Państwo polskie nie powinno poddać się presji ze strony innego państwa. Jesteśmy suwerennym państwem, mamy prawo do stanowienia rozwiązań legislacyjnych, które leżą głęboko w polskim interesie narodowym.

Dziękuję za uwagę.