Infułat z Suchedniowa

Z senatorem Czesławem Ryszką – autorem książki o kapłanie, który „komunistom się nie kłaniał” – rozmawia Lidia Dudkiewicz

„Ksiądz infułat Józef Wójcik to jeden z wielu kapłanów w naszej ojczyźnie, którzy w trudnych dla Kościoła latach PRL-u dali bohaterskie świadectwo wiary, umiłowania Boga i ludzi. Przyjmowane przez niego z godnością cierpienia, zadawane przez komunistycznych urzędników, przez oficerów Służby Bezpieczeństwa, nie tylko go nie złamały, przeciwnie – umocniły w duszpasterskiej posłudze” – napisał kard. Stanisław Dziwisz we wstępie do książki „Infułat z Suchedniowa”, której bohaterem jest ks. inf. Józef Wójcik.

Lidia Dudkiewicz: – Jak powstała ta książka, co Cię skłoniło do jej napisania?

Czesław Ryszka: – U źródeł moich zainteresowań biografią ks. Józefa Wójcika było po prostu jego niezwykłe kapłańskie życie. To jest kapłan, który w latach PRL-u był wielokrotnie więziony za obronę krzyża, za nauczanie religii, za sprawowanie sakramentów, a więc – za wolność religijną. Nie dał się złamać i przeżył – to wystarczający powód, aby ukazać jego życie.
Oczywiście, jest i druga przyczyna: zdenerwowałem się w związku z lustracją duchownych, a właściwie linczowaniem kapłanów w mediach. Tak jakbyśmy zapomnieli, że duchowni, że Kościół w Polsce w latach komunizmu, niemal jako jedyny, stał na straży wolności i godności Polaków. Przecież w minionych latach wszystko, co wartościowe i ważne, także w państwie, opatrznościowo zasadzało się na osobach wybitnych prymasów: kard. Augusta Hlonda, kard. Stefana Wyszyńskiego, a także na niezwykłych osobowościach dwóch metropolitów krakowskich – Adama Sapiehy i Karola Wojtyły.

– Przypominasz w książce, że po wojnie komuniści nie zaatakowali Kościoła od razu…

– Tak. W pierwszych latach budowania totalitarnego ustroju autorytet Kościoła był potrzebny nowej władzy, dlatego w sposób manifestacyjny przedstawiciele rządu brali udział w kościelnych uroczystościach, w szkołach i koszarach wisiały krzyże, biskupi byli zapraszani na państwowe imprezy. Kiedy władza umocniła się, na początku lat 50. rozpoczęły się pokazowe procesy biskupów i księży. Najgłośniejszy stał się proces ordynariusza kieleckiego – bp. Czesława Kaczmarka. Po zastosowaniu odpowiednich metod „śledztwa” biskup przyznał się do stawianych mu absurdalnych zarzutów, łącznie z kolaboracją z hitlerowcami, ze szpiegostwem na rzecz Watykanu i handlem walutą.
Innym przykładem eskalowania prześladowań było wytoczenie pokazowego procesu grupie krakowskich księży za posiadanie dzieł sztuki i dolarów amerykańskich. Jeden z nich został skazany na karę śmierci, inni na długoletnie więzienia (znalezione w piwnicach Kurii Krakowskiej dzieła sztuki, zabytkowa broń i pieniądze należały do członków arystokratycznej rodziny kard. Sapiehy i zostały tam zdeponowane na czas wojny).
Jak bezwzględnie postępowano z duchownymi, świadczy przykład ks. Stanisława Skorodeckiego, późniejszego współwięźnia prymasa Wyszyńskiego, którego aresztowano 11 stycznia 1951 r. pod zarzutem założenia i prowadzenia nielegalnej organizacji wojskowej, mającej za zadanie obalić ustrój Polski Ludowej. Po bezbronnego wikariusza parafii w Ropczycach przyjechało ponad trzydziestu uzbrojonych cywilów z Urzędu Bezpieczeństwa. Przeprowadzono rewizję na całej plebanii: zrywano parapety okienne, deski podłogi, opukiwano ściany – w poszukiwaniu broni. Potem, podczas trwającego pół roku śledztwa, trzymano księdza w lochach i karcerach, bito go, głodzono i upokarzano, rozbierając do naga, i tak przesłuchując w obecności kobiet. Był doświadczany specjalnymi karami, m.in. musiał przebywać nago przez kilkanaście godzin w pustej, betonowej piwnicznej celi, na gołej pryczy. Inną formą gnębienia go było zmuszanie do tego, aby goły do pasa siedział w małej celi, do której wlewano zawartość kubłów z nieczystościami. Potem urządzano mu „kąpiel” zimną wodą pod ciśnieniem kilku atmosfer. Takie tortury trwały przez sześć miesięcy. Potem były dwa lata więzienia w Rawiczu i wreszcie, nie złamawszy księdza, przewieziono go do Stoczka Warmińskiego, by jako kapelan towarzyszył uwięzionemu prymasowi Wyszyńskiemu.

– Może przypomnimy fakty związane z uwięzieniem kard. Wyszyńskiego…

– Kiedy 9 lutego 1953 r. Rada Państwa wydała dekret „O obsadzie stanowisk kościelnych”, każda nominacja w Kościele miała być uzgodniona z władzą państwową, nawet przeniesienie wikarego na inną placówkę. Kard. Wyszyński odpowiedział na to: „Non possumus!” (Nie możemy pozwolić!). Tak nieugiętego Prymasa nie można było już dłużej ścierpieć, aresztowano go 25 września, w liturgiczne wspomnienie bł. Władysława z Gielniowa, i przetrzymywano w odosobnieniu przez trzy lata. W tym czasie przygotowywano proces pokazowy. Na szczęście, wydarzenia poznańskiego Czerwca 1956 r. doprowadziły w październiku tegoż roku do odwilży i zmiany ekipy. Prymas wyszedł na wolność.

– Chyba niewiele się zmieniło, skoro wkrótce do więzienia trafił ks. Józef Wójcik, młody neoprezbiter. Nie każdemu kapłanowi pierwsza parafia po święceniach kojarzy się z pierwszym uwięzieniem. A tak stało się w przypadku ks. inf. Wójcika. Przypomnij, za co był wielokrotnie karany…

– Faktycznie, Gomułkowska odwilż skończyła się na obietnicach. Religia, co prawda, wróciła do szkół, ale jedynie na kilka lat. Kiedy z końcem lipca 1958 r. ks. Wójcik został skierowany do parafii w Ożarowie k. Ostrowca Świętokrzyskiego, tam po raz pierwszy zetknął się z działalnością komunistycznych urzędników. Podczas wakacji w miejscowej szkole podstawowej usunięto z klas krzyże. Młody kapłan skomentował to wówczas z ambony słowami: „Dzieci, Polska to nie Rosja. Jeżeli tam usunięto krzyże, to nie znaczy, że i u nas mają być usunięte. Jeżeli tam uczą dzieci bez krzyży, to nie znaczy, że i wy macie uczyć się bez krzyży w klasach. Konstytucja PRL gwarantuje nam wszystkim prawo do wolności sumienia i wyznania. Jeżeli te prawa zostały pogwałcone, to moim obowiązkiem jest domagać się sprawiedliwości, domagać się tego, aby wasze uczucia religijne były uszanowane”.
Te słowa padły z ambony w niedzielę 1 września. Następnego dnia dzieci zgromadzone przed szkołą oświadczyły, że będą tu stały tak długo, aż krzyże wrócą na dawne miejsca. Faktycznie, krzyże zostały zawieszone przez rodziców, jednak kierownik powiadomił milicję o buncie, ta oddała sprawę do prokuratury – w ten sposób ks. Józef Wójcik trafił do sądu i został skazany na miesiąc więzienia. Wyrok kapłan odsiedział w więzieniu w Kielcach.

– Kolejne uwięzienia ks. Wójcika były związane z posługą duszpasterską w parafii Wierzbica…

– W 1962 r. ks. Józef Wójcik jako ochotnik zgłosił się do pracy w parafii Wierzbica k. Radomia – to słynna w latach sześćdziesiątych sprawa buntu parafian i wikarego Zdzisława Kosa przeciwko proboszczowi, zakończona utworzeniem niezależnej od biskupa parafii przy pomocy Służby Bezpieczeństwa. To w Wierzbicy rozpoczęła się prawdziwa „epopeja” więzienna ks. Józefa. W sumie w ciągu sześciu lat – pod zarzutem organizowania nielegalnych zgromadzeń – czyli za odprawianie Mszy św. w prywatnym domu oraz nauczanie religii – otrzymał 18 wyroków i 9 razy przebywał w więzieniu.

– Potem było słynne uwolnienie kopii Obrazu z Jasnej Góry i powrót Matki Bożej na szlak Nawiedzenia…

– Będąc wikariuszem w Radomiu, w 1972 r. ks. Wójcik wpadł na genialny pomysł, aby na rozpoczynające się w tym mieście Nawiedzenie sprawić niespodziankę – postanowił wykraść Obraz Matki Bożej aresztowany przez komunistów i uwięziony na Jasnej Górze (po Polsce peregrynowały wtedy puste ramy). Uczynił to za wiedzą prymasa Wyszyńskiego. Pomagali mu w tym kolega kapłan oraz dwie siostry służki z Mariówki. Była to brawurowa akcja, godna scenariusza do filmu. Restrykcje za to, na szczęście, skończyły się tylko na długich przesłuchaniach w radomskiej prokuraturze. Po prostu „sprawców” widziano jedynie na Jasnej Górze, ale nie potrafiono im niczego udowodnić. Duch Święty pouczył ich, jak odpowiadać przesłuchującym esbekom.

– Czytałam w Twojej książce, że także po objęciu parafii w Suchedniowie nie ustały szykany Służby Bezpieczeństwa wobec ks. Wójcika. Dostawał m.in. listy z pogróżkami za inicjowanie modlitw podczas Mszy św. w intencji pomordowanych w Katyniu. Pogróżki brzmiały: „Jeśli ci jest miłe życie, nie wymawiaj nigdy więcej słowa «Katyń»”. Może by dyskusję o lustracji duchownych prowadzić w świetle takich dokumentów jak Twoja książka?

– To prawda, tajna milicja, esbecy – to było zbrojne ramię ateistycznego państwa, a duchowni ze swoim autorytetem wśród wierzących byli dla nich wrogami ustroju. Starano się więc na wszelkie sposoby ich niszczyć, szykanować, a także, oczywiście, werbować do współpracy. Spotkało to również ks. Wójcika. Kiedyś, gdy był aresztowany za odprawienie Mszy św. w Wierzbicy, dzień przed wydaniem wyroku odwiedziło go dwóch „tajniaków”. Pokazali legitymacje służbowe, powiedzieli, że znają już wyrok, jaki zapadnie, i że będzie to wyrok skazujący. Ale przedstawili też alternatywę: „Jeśli ksiądz oświadczy, że wycofuje się z Wierzbicy, to nie będzie w ogóle wyroku. Co więcej, załatwimy księdzu studia w Rzymie. To jest kariera prowadząca do biskupstwa”. Ks. Wójcik zbył propozycję żartem, mówiąc: „Dowiaduję się od panów ciekawych faktów, bo z tego, co wiem, księży na studia do Rzymu wysyłają nie władze Polski Ludowej, a biskupi. Ale jak możecie załatwić mi u księdza biskupa takie studia, to załatwiajcie”. Dodał, oczywiście, że o tej przekupnej propozycji powiadomi swego biskupa. Prosili, aby tego nie czynił. Gdy tajniacy zorientowali się, że kapłan jest nieugięty, a odsiadki w więzieniu nie zmieniają jego postawy, innym razem zaproponowali mu objęcie zbuntowanej parafii w miejsce ekskomunikowanego księdza. Ta propozycja mocno zdziwiła ks. Wójcika. Był ciekaw, co w tej sytuacji zrobią z wykluczonym z Kościoła kapłanem. Usłyszał wtedy: „Załatwimy mu dziewczynę w hotelu, niech się z nią zabawi, a potem pokażemy mu zdjęcia i będzie musiał tańczyć, jak mu zagramy”. To tylko jeden z przykładów ilustrujących perfidię i mechanizmy działania Służby Bezpieczeństwa wobec duchownych.

– Piszesz w książce, że kiedy prymas Wyszyński spotykał się z ks. Wójcikiem, pozdrawiał go słowami: „Witaj, Józefie, umiłowany przez władzę ludową!”. A w Suchedniowie ks. Wójcik sprawuje posługę duszpasterską z powodzeniem już 35 lat. W tych latach wybudowano nowy wikariat, powstał Ośrodek Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II, odnowiono świątynię i cmentarz, ogromnym sukcesem było wzniesienie kościoła filialnego w Ostojowie, pw. św. Don Orione, jako pomnika wdzięczności za odzyskaną wolność i upadek komunizmu.

– Przyznam się, że kiedy pierwszy raz przyjechałem do Suchedniowa, miałem zamiar napisać tekst tylko o kapłanie prześladowanym przez komunistów. Taki był główny motyw zajęcia się osobą ks. inf. Józefa Wójcika. Mile się rozczarowałem, ponieważ spotkałem duchownego, który nie tylko „partyjnym się nie kłaniał”, ale też umiłował kapłaństwo, oddając wszystkie siły Bogu i ludziom. Doskonale wiedzą o tym parafianie, podkreślając, że ich duszpasterz jest nie tylko wzorowym kapłanem, ale działaczem sportowym i budowniczym świątyni w Ostojowie. Odnowił też pięknie suchedniowski kościół. Od lat utrzymuje ożywione kontakty z biskupami, kapłanami i wiernymi z Włoch – m.in. w 1995 r. prezydent Włoch Oscar Luigi Scalfaro przyznał mu odznaczenie Cavalliere della Repubblica Italiana za umacnianie dobrych stosunków między narodami włoskim i polskim.
Można by długo mówić o innych osiągnięciach tego kapłana, ale w mojej książce nie zamykam wszystkich jego dokonań i prac, a jedynie podsumowuję niektóre z nich, aby niejako stwierdzić, że na osobie Księdza Infułata sprawdza się łacińska zasada chrześcijańskiego życia: „Per crucem ad lucem” (Przez krzyż do chwały). A swoją drogą, cieszę się, że mogę tą książką oddać hołd bohaterskiemu Kapłanowi na jego 35-lecie probostwa w Suchedniowie, 35-lecie uwolnienia kopii obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej oraz przypadające w 2008 r. 50-lecie kapłaństwa Księdza Infułata. Kapłanowi, którego Ojciec Święty Benedykt XVI, w obecności biskupa ordynariusza Zygmunta Zimowskiego i biskupa nominata Wacława Depo, 30 sierpnia 2006 r. nazwał „vero confessore” – prawdziwy wyznawca.

– Dziękuję za rozmowę.