ŻYJE W SWOICH DZIEŁACH

Najpierw Sejm, a potem i Senat podjęły uchwałę w 30. rocznicę śmierci Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego: „znamienitego kapłana, człowieka silnej wiary i mocnego ducha, założyciela Ruchu Światło-Życie, twórcy ruchu trzeźwościowego pod nazwą Krucjata Wyzwolenia Człowieka, Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów, a także założyciela religijnej wspólnoty żeńskiej – Niepokalanej Matki Kościoła”. Senacka uchwała podkreśla, że ks. Blachnicki w latach PRL „obronił polską młodzież przed skutkami narzuconej ideologii materialistycznej, przemienił i wciąż przemienia życie wielu polskich katolików – dzieci, młodzieży, rodziny, a także kleryków, kapłanów i osób konsekrowanych”.

Jako student Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego znalazłem się w bardzo bliskim kręgu oddziaływania ks. Franciszka Blachnickiego, dlatego z całym przekonaniem mogę napisać, że podobni mu kapłani są jakby zesłani przez Boga na trudne czasy. Dowodem na to są ich liczne talenty, przymioty umysłu i serca, jakiś szczególny charyzmat, który całkowicie oddają sprawom apostolstwa i ewangelizacji.

O swoim wybraniu przekonał się Franciszek Blachnicki w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, gdzie dostał się za działalność konspiracyjną. Przebywał tam nosząc numer 1201 przez czternaście miesięcy, z tego dziewięć w karnej kompanii, w bloku 13, ponadto miesiąc w bunkrze, w którym zginie później o.Maksymilian Kolbe. Kiedy w 1941 r. przewieziono go do więzienia w Katowicach i skazano na śmierć przez ścięcie, został podwójnie ułaskawiony przez miłosiernego Boga. Siedząc w celi otrzymał dar wiary, jakby w jego duszy ktoś przekręcił kontakt elektryczny, tak iż zalało ją nadprzyrodzone światło.

Cudownie ocalony, został po wojnie kapłanem. W 1957 r. zrganizował słynną „Krucjatę Wstrzemięźliwości”. Wkrótce stutysięczna armia wierzących ślubowała całkowitą abstynencję jako dar wolności dzieci Bożych, ludzi Maryi idących pod prąd złego obyczaju. Komuniści rozpijając naród, zlikwidowali Krucjatę, a jej twórcę skazano na więzienie. Po opuszczeniu więzienia były studia naukowe na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Licencjat, doktorat czy habilitacja nie stały się dla niego stopniami do kariery naukowej, ale wewnętrzną potrzebą skonfrontowania wewnętrznej wizji Kościoła z sytuacją duszpasterstwa w Polsce. Zaowocowało to powstaniem ruchu oazowego, który dosłownie wstrząsnął polskim Kościołem. Posoborowy entuzjazm liturgiczny i pastoralny Profesora i Ojca Blachnickiego ogarnął wielu teologów, kapłanów i biskupów, a przede wszystkim młodzież.

Pamiętam z tych lat jego słowa, że Kościół jest jak żywy organizm, krąży w nim krew, odżywia się i oddycha, żyje dzięki włączeniu się w tę pracę wewnętrzną wszystkich jego cząstek, od biskupów i kapłanów po niemowlęta. Całe ciało, stosownie do otrzymanych darów i możliwości umacnia i buduje miłość w Kościele. Świadectwo, służba i liturgia – te trzy działania składają się na żywy Kościół. Nie wszyscy z osób odpowiedzialnych za Kościół pojęli, że ten entuzjazm, a czasem i radykalizm mają wszelkie cechy „gwałtu na Królestwie Bożym”.

Poznały się natomiast na tym od razu władze państwowe, widząc, że ks. Blachnicki w sposób jawny i otwarty skupił w centrum w Krościenku i Lublinie nici olbrzymiego ruchu, w którym duch odnowy religijnej złączył się głęboko z duchem przeciwstawienia się wszystkiemu, co urąga ludzkiej godności, co mogłoby zagrozić egzystencji polskiego narodu. Mimo szykan, zastraszania i karania grzywnami, nie udało się władzy stłumić oaz. Wielkim orędownikiem ruchu stał się w tym czasie metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła.

10 grudnia 1981 r. ks. Blachnicki wyjechał przez Niemcy do Rzymu, aby zorganizować tam Międzynarodowe Centrum Ruchu Światło-Życie. Ogłoszenie stanu wojennego uniemożliwiło mu powrót do kraju, dlatego będąc od 1982 r. w Niemczech, rozwinął w Carlsbergu ośrodek rekolekcyjno-formacyjny „Marianum”, założył Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji Światło–Życie, powołał Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów (ChSWN), która organizowała sympozja, seminaria, spotkania przedstawicieli różnych narodów oraz szczególnie znane Marsze Wyzwolenia Narodów.

Pobyt w Carlsbergu, choć niezwykle twórczy, był też godziną ciemności, „mistycznego ukrzyżowania”. Ten heros wiary przeżywał do końca lęk, czy dobrze świadczył o tym, w co uwierzył, czy w sposób doskonały uczynił ze swego życia dar dla Boga, czy umiłował na tyle, na ile otrzymał poznania miłości. Takie zapisy pozostawiają po sobie ludzie święci. Oczywiście, nie same zapisy, ale wielkie dzieła, w których trwają przez pokolenia jak żywi.