Uchwała Senatu w 100. rocznicę urodzin księdza Zdzisława Jastrzębiec-Peszkowskiego.

Panie Marszałku. Wysoka Izbo.

Nazwisko księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego od razu przywołuje tragedię Katynia, Golgotę Wschodu – jak sam nazwał wymordowanie przez Sowietów polskich oficerów w Katyniu, Miednoje czy Starobielsku. Sam cudownie ocalony z obozu w Kozielsku, żołnierz generała Andersa, harcerz, kapłan, wielki patriota i organizator Polonii amerykańskiej, rozpracowywany przez wywiad komunistyczny, nigdy nie zapomniał o swoich współbraciach, którzy zostali bestialsko zamordowani strzałem w tył głowy. Dopiero jednak w październiku 1988 r. mógł po raz pierwszy odprawić w Katyniu mszę św. nad grobami swoich pomordowanych kolegów. Przyrzekł wówczas, że „nie spocznie, dopóki w tym miejscu nie stanie cmentarz wojskowy i sanktuarium Miłosierdzia Bożego i Matki Bożej Pojednania”. Mało powiedzieć, że słowa dotrzymał, ale do końca swego życia stał się świadkiem pamięci o tej strasznej zbrodni, był sumieniem Katynia, ale też rzecznikiem przebaczenia i pojednania, bo jak mówił: „Moje życie to jedno wielkie zdumienie nad wielkością i miłosierdziem Boga”.

Będąc przed 20 laty posłem z Zagłębia, zapraszałem ks. Peszkowskiego kilkakrotnie do Sosnowca, gdzie przy kościele św. Joachima znajduje się krzyż katyński i jedna z najstarszych w kraju tablic poświęconych polskim oficerom, także policjantom zamordowanym w Katyniu. Przywożąc czy odwożąc księdza prałata do Warszawy, miałem okazję rozmawiać z nim, i jedno co mnie uderzyło, to jego wdzięczność Bogu za swoje ocalenie. Łączyło się z tym pytanie: „skoro z 22 tysięcy internowanych oficerów, ocalało nas zaledwie 432, to jak mam się za to odwdzięczyć, jak to swoje ocalone życie ułożyć, jak mu nadać sens”.

Z jednej strony jego rana po zbrodni katyńskiej wymagała wyleczenia, a z drugiej – odpowiedzi domagało się pytanie o swoje cudowne ocalenie. Tak zapamiętałem jego dylemat z wczesnej młodości. Kiedy zrozumiał, że o własnych siłach i ludzkimi sposobami nie osiągnie duchowego pokoju, przyszła łaska powołania, zdał sobie sprawę, że Bóg pragnie, aby został pośrednikiem między zbolałymi ludźmi, którzy doświadczyli dramatu Katynia, między rodzinami, które pozostały bez mężów, ojców, braci, synów, a Prawdą o tym bolesnym wydarzeniu. Aby poświęcić się tej Prawdzie, mając 36 lat, w 1954 r. został kapłanem.

Słuchając księdza Peszkowskiego zawsze odnosiłem wrażenie, że miał piękne życie. To wrażenie wydaje się niewiarygodne, ponieważ z takimi traumatycznymi przeżyciami nie można było zachować takiej pogody ducha, humoru, a przede wszystkim pozostać z oddali, ze Stanów Zjednoczonych, tak oddanym i zatroskanym o Polskę, o Kościół w Polsce. Np. mając obywatelstwo amerykańskie, w porozumieniu z Prymasem Stefanem Wyszyńskim, przywoził do Ojczyzny zza oceanu kleryków i młodzież mających polskie korzenie, pomagał budować kościoły, wspierał zabytki, drukował książki Prymasa Wyszyńskiego, które przemycał do Polski. To ks. Peszkowski w roku milenijnym wydrukował i przywiózł do Ojczyzny kilkanaście tysięcy kopii Milenijnego aktu oddania Polski w niewolę Maryi za wolność Kościoła w Polsce i świecie, które to akty do dziś wiszą w wielu kościołach. To on na prośbę Prymasa Wyszyńskiego organizował uroczystości milenijne w Chicago. Miał w nich uczestniczyć Prymas Tysiąclecia, ale władze komunistyczne nie wydały mu paszportu.

I to najważniejsze wydarzenie w jego życiu, najbardziej wzruszające. Od lipca 1991 r. brał udział w częściowych ekshumacjach na cmentarzach w Charkowie i Miednoje, związanych ze śledztwem prowadzonym przez Naczelną Prokuraturę Wojskową ZSRS. Mimo że nie przewidziano obecności kapłana podczas ekshumacji, to Ksiądz prałat jako wolontariusz włączył się w prace ekshumacyjne. Któż nie pamięta tych wstrząsających zdjęć, kiedy brał w dłonie każdą wydobytą czaszkę, otulał stułą, błogosławił i dotykał różańcem, specjalnie poświęconym na jego prośbę przez Jana Pawła II.

Każdy dzień ekshumacji zaczynał modlitwą, a po zakończeniu codziennych prac odprawiał Eucharystię, na którą ku zdziwieniu księdza prałata przychodzili także rosyjscy żołnierze. Podczas modlitwy „Ojcze nasz” wszyscy chwytali się za ręce. Jak potem mówili członkowie ekipy ekshumacyjnej: nie wyobrażali sobie tej trudnej pracy bez księdza. Jeden z rosyjskich oficerów nawrócił się po spotkaniu z księdzem prałatem. Nie mógł wyjść ze zdumienia, że ten kapłan niczego nie wypomina, ale modli się z żołnierzami rosyjskimi nad szczątkami swoich pomordowanych kolegów. Podsumowaniem tego trudnego czasu dla niego stała się książka „… i ujrzałem doły śmierci”.

Trudno byłoby wymienić wszystkie inicjatywy księdza Peszkowskiego, mające na celu pamięć Golgoty Wschodu. Rodzina Katyńska, Motocyklowy Rajd Katyński – to może najbardziej znane, ale pokłosiem jego działalności jest np. doroczna uroczystość dla młodzieży 17 września przy pomniku Poległych i Pomordowanych na Wschodzie, albo organizowana z jego inicjatywy 5 marca, w rocznicę podjęcia decyzji biura politycznego sowieckiej partii komunistycznej o wymordowaniu polskich oficerów, konferencja na temat zbrodni katyńskiej w Sejmie. To on zapoczątkował liczne konkursy wiedzy o zbrodni katyńskiej, którego laureaci w nagrodę pielgrzymują na cmentarz do Katynia.

Na koniec bardzo ważne odniesienie do wszystkich miejsc związanych z pamięcią o Katyniu. Nazywał takie miejsca „wieczernikiem”. Takim Katyńskim Wieczernikiem nazwał ksiądz Peszkowski kościół św. Joachima w Sosnowcu-Zagórzu. Uczestnicząc w naszych obchodach, zapalając znicz przy tablicy katyńskiej i krzyżu upamiętniającym miejsca sowieckiej kaźni polskich oficerów i żołnierzy w Katyniu, Miednoje i Charkowie, ks. prałat Peszkowski powiedział, że czcząc pamięć Golgoty Wschodu, należy spoglądać na Katyń przez pryzmat Wieczernika, czyli przez pryzmat Chrystusa Zmartwychwstałego, przynoszącego pokój i przebaczenie. Dlatego w 2005 r. mógł wyznać: „Cóż mam więcej powiedzieć ja, więzień Kozielska, niosąc pamięć i ból o was wszystkich, moi zamordowani Bracia? W imię Boga – przebaczam! Jako świadek proszę tylko o prawdę, pamięć i sprawiedliwość!”