Panie Marszalku. Wysoki Senacie. Panie Ministrze.
Słuchając dzisiaj przemówień posłów na temat podwyżek cen prądu, można było wyciągnąć wniosek, że czeka nas horror w energetyce. Owszem, czekałby, ale nie z winy obecnego rządu. Zapowiedziały go spółki energetyczne, kierując do samorządów pisma z zapowiedzią podwyżki cen zakupu energii o prawie 70%. W konsekwencji, powołując się na te podwyżki, samorządy uczyniły podobnie, zapowiadając podwyżkę oferowanych przez siebie usług, m.in. w komunikacji miejskiej autobusowej i kolejowej, dostawy wody i oczyszczania ścieków, czy też zbiórki i wywozu śmieci.
Największe uderzenie miało pójść w 17,5 miliona Polaków, których te podwyżki miały boleśnie dotknąć. Dlatego najpierw rząd przedstawił konieczność utworzenia funduszu rekompensat wzrostu cen energii elektrycznej dla osób fizycznych, potem z myślą o firmach i gminach: funduszu efektywności energetycznej i rekompensat. Nie będę przekonywał, że wzrost cen energii to nie tylko wyższe indywidualne rachunki, ale też wyższe ceny za każdy towar i usługę. Te podwyżki podyktowaliby przedsiębiorcy, bowiem wzrost cen energii spowodowałby równocześnie wzrost kosztów produkcji. Koło się zamyka: w konsekwencji polska gospodarka stałaby się mniej atrakcyjna i konkurencyjna, koniec z obecnym wzrostem gospodarczym, w przyszłym roku urosłaby w Polsce inflacja, czekałby nas powrót na ubogie peryferia Unii Europejskiej.
Podwyżka cen energii jest wpisana w trend światowy, w politykę klimatyczną: chcemy żyć w czystym powietrzu, wolnym od smogu, od nadmiaru CO2, trzeba więc za to zapłacić. Choć można by zapytać, dlaczego mowa tylko o CO2, skoro jest to tylko kilka procent trujących substancji emitowanych do atmosfery. Odpowiedź jest prosta: takie jest dyktando bogatych krajów UE, które mając spory procent energetyki z OZE oraz atomu, forsują polityką klimatyczną korzystną tylko dla nich. Konkretnie, za to, że polska gospodarka energetyczna jest oparta w większości na węglu, będziemy wnosić ogromne opłaty za prawo do emisji CO2, mimo że tego CO2 emitujemy do atmosfery znacznie mniej niż Niemcy. Z pewnością więc czeka naszą energetykę transformacja do zielonej energii, ale jeszcze przez lata węgiel będzie gwarantem naszego bezpieczeństwa energetycznego.
Polityka klimatyczna UE sReklama
prowadza się niemal wyłącznie do redukcji dwutlenku węgla, a w konsekwencji do sztucznego kreowania ceny jednostki CO2 (jedna tona CO2 to jednostka rozliczeniowa w ramach europejskiego handlu emisjami). Te jednostki są kupowane przez nasze elektrownie, ciepłownie czy inne zakłady na specjalnych aukcjach. Kupują je ze swoich środków, co powoduje wzrost kosztów. Taka jest przyczyna zapowiedzianych podwyżek, dodam, których na szczęście w 2019 r. nie będzie.
Aby zrekompensować spółkom energetycznym wspomniane opłaty na zakup jednostek emisji CO2, rząd obniża akcyzę z 20 zł na 5 zł za jedną megawatogodzinę (MWh), co daje około 2 mld zł obniżki w kosztach łącznych dla gospodarstw domowych, firm i innych podmiotów, a razem z podatkiem VAT, który był liczony od wyższej akcyzy, 2,5 mld zł. Dodatkowo zaproponowano redukcję aż o 95 proc. tzw. opłaty przejściowej, którą dostawcy energii obciążali rachunki odbiorców, co oznacza kolejne oszczędności szacowane na poziomie 1,5 mld zł. Ponadto rząd uzyskał zgodę Komisji Europejskiej na sprzedaż dotąd „uśpionych” uprawnień do emisji CO2, co pozwoli uzyskać około 5 mld zł. Przyjęcie tych rozwiązań pozwala pozostawić cenę prądu na dotychczasowym poziomie. Od razu też dodam, że rządowa ustawa blokuje podwyżki cen usług zapowiedziane przez samorządy.
Skąd wziął się ów system europejskiej polityki klimatycznej? Należy przypomnieć, że najpierw jesienią 2008 r. zgodził się premier Donald Tusk na redukcję o 20 proc. emisji CO2 do roku 2020, przy czym wyraził też zgodę na zmianę bazy z roku 1989 na 2005, a także na obowiązkowy handel uprawnieniami do emisji dla wytwarzających energię elektryczną, który zaczął obowiązywać od 1 stycznia 2013 r.
Jeszcze radykalniejsze rozwiązania zaproponowała KE w polityce klimatycznej w 2014 r. Tusk wtedy jeszcze jako premier zdając sobie sprawę, że ich przyjęcie, uderzy w Polskę jeszcze mocniej niż porozumienie z 2008 r., dwukrotnie prosił o przełożenie debaty nad tymi zmianami na posiedzeniu Rady Europejskiej w marcu i w czerwcu 2014, na jesień tego roku. Faktycznie, pod koniec października 2014 r. w posiedzeniu RE uczestniczyła już premier Ewa Kopacz, która zgodziła się na kolejne restrykcje (m.in. ograniczenie emisji CO2 o 43 proc. do 2030), ale przede wszystkim na wprowadzenie tzw. Rezerwy Stabilizacyjnej (rezerwa to zdjęcie z rynku 900 mln pozwoleń na emisję, co jest głównym powodem gwałtownego wzrostu ich cen; drugim powodem jest fakt, że pozwolenia na emisję od stycznia 2018 r. stały się instrumentem finansowym).
To właśnie ówczesne zgody premierów Tuska i Kopacz na zaostrzenie unijnej polityki klimatycznej spowodowały obecnie gwałtowny wzrost cen pozwoleń do emisji CO2 (polska energetyka uzyskuje wprawdzie około 20 proc. darmowych pozwoleń, ale pozostałe 80 proc. musi kupić na rynku), a to niestety rzutuje na ceny energii elektrycznej.
Niejako przy okazji pojawił się inny problem, mianowicie chodzi o ewentualne manipulacje na rynku energii. W ocenie Urzędu Regulacji Energetyki, na wzrost cen energii miały wpływ nie tylko rosnące ceny węgla kamiennego oraz uprawnień do emisji CO2, ale ewentualne manipulacje na Towarowej Giełdzie Energii (wzrost z 3-4 euro za tonę CO2 jeszcze przed rokiem do blisko 25 euro za tonę pod koniec tego roku).
Panie Marszałku. Wysoka Izbo.
Nie neguję, że klimat należy chronić. Polskim pomysłem jest wprowadzenie do rozliczeń emisji dwutlenku węgla pochłanianie go przez lasy. Tyle emisji, ile pochłaniania – taka powinna być zasada. Dlatego nie wolno się zgodzić na to, by europejską politykę klimatyczną sprowadzić wyłącznie do redukcji CO2, a w konsekwencji do wymuszania na gospodarkach państw członkowskich odchodzenia od paliw kopalnych, do dekarbonizacji.
Podsumowując, obniżenie obciążeń podatkowych, które zaproponował rząd, jest na ten moment słuszne, ale ta doraźna interwencja rządu jedynie redukuje na jakiś czas negatywne skutki wzrostu cen energii. Ponieważ jeszcze przez lata podstawą naszego bezpieczeństwa energetycznego pozostanie nasze narodowe bogactwo, jakim jest węgiel, dlatego potrzebne są rozwiązanie długofalowe, zwłaszcza że w roku 2020 nie da się obecnych obniżek powtórzyć: akcyza na energię będzie już niska, opłata przejściowa praktycznie „wyzerowana”, zaś obniżenie VAT nie przyniesie dużego zysku, a ponadto środki pochodzące ze sprzedaży uprawnień do emisji będą „znaczone”, czyli będzie je można przeznaczyć jedynie na konkretne inwestycje proklimatyczne. Dlatego tak czy owak czeka nas transformacja energetyczna, inwestowanie w niskoemisyjne źródła energii, jednym słowem, zmiana miksu energetycznego. I o tym powinniśmy w nadchodzącym roku nie tylko dyskutować, ale dogłębnie reformować sektor energetyczny.