Panie Marszałku. Wysoka Izbo.
Kiedy wybrano Kardynała z Krakowa na Stolicę św. Piotra w Rzymie, można było spodziewać się, że jedną z pierwszych pielgrzymek Papież odbędzie do Polski. Już w pierwszym przemówieniu do Polaków Jan Paweł II powiedział, że pragnie obchodzić razem ze swoją byłą metropolią jubileusz 900-lecia męczeńskiej śmierci św. Stanisława. W rzeczywistości więc odwiedziny w ojczyźnie były tylko kwestią czasu, choć można było obawiać się mnożenia przeszkód ze strony partyjnych notabli, słuchających bardziej Moskwy niż kierujących się własną oceną sytuacji. Ale jedno było i dla nich pewne: nie można będzie zamknąć bram ojczyzny przed takim Rodakiem.
Każdy z nas starszych ma w pamięci pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do Ojczyzny. Dla mnie, wówczas redaktora „Gościa Niedzielnego” były to radosne dni, ponieważ miałem to szczęście, że od Warszawy po krakowskie lotnisko w Balicach byłem na wszystkich stacjach tej pielgrzymki. Co pamiętam? To obraz Polski, która ruszyła na spotkania z Ojcem Świętym. Ludzi było tak wielu, że czasem zdawało się, że cały kraj zatrzymał się z powodu spotkania jednego człowieka.
Pamiętam to ogromne rozradowanie ludzi, tę odwagę, której nam bardzo często brakowało. To pierwsze spotkanie Papieża z własnym narodem, w dniach 2-10 czerwca 1979 r., było dosłownie porażające dla władzy i odradzające dla całego niemal społeczeństwa. Dopiero teraz ludzie zdali sobie sprawę z wielkiego wyróżnienia, jakie spotkało Polskę, dzięki temu wyborowi. Nie pomogły więc czynione przez władze trudności komunikacyjne dla pragnących spotkać się z Ojcem Świętym. Na nic zdały się inne ostrzeżenia. Na Mszę św. na Placu Zwycięstwa w Warszawie wydano 230 tys. kart wstępu, wcisnęło się 300 tys., a 750 tys. wypełniło przyległe ulice. Kiedy rozległo się to wielkie wołanie: „Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”, czyli Polski, każdy poczuł w sobie jakiś dreszcz. Nie uświadamiając sobie tego do końca, miliony ludzi odczuło, że rozpoczyna się drugi chrzest Polski, a w wymiarze politycznym – schyłek komunizmu. Dobrze zrozumiał ten nowy powiew historii nowo mianowany sekretarzem stanu kard. Agostino Casaroli. Oto nowy Papież przekreślał całą dotychczasową, ostrożnie prowadzoną, politykę wschodnią Watykanu. Teraz już Stolica Apostolska nie tyle będzie dążyła do zmniejszenia napięcia pomiędzy Kościołem a reżimami komunistycznymi, ale zapragnie walczyć o wolność poszczególnych Kościołów krajowych, a także zostać arbitrem w sprawach międzynarodowych. Właśnie słowa domagające się uznania praw człowieka i poszanowania wartości duchowych, jakie padły na Placu Zwycięstwa, świadczyły o tym, że Kościół widzi siebie w nowej roli. Ta pielgrzymka już wówczas przez wielu ekspertów była widziana jako początek końca komunizmu.
Papieża widziało 13 milionów Polaków, a więc co trzeci mieszkaniec na własne oczy mógł się przekonać, że bierze udział w czymś tak pięknym, iż mogło mu się wydawać, że śni. Zapadły każdemu głęboko papieskie słowa wielkiej nadziei: „Nigdy nie wątpcie, nie czujcie się znużeni i zniechęceni w walce o sprawiedliwość, respektowanie praw i głosu każdego obywatela oraz każdego narodu”. Ten apel spotkał się z odzewem. 448 dni po wyjeździe Jana Pawła II doszło do powstania związku zawodowego „Solidarność”. Rozpoczęła się rewolucja moralna, która przygotowała późniejsze wyzwolenie polityczne i społeczne. Nie byłaby ona możliwa bez tego papieskiego lata.
Chciałbym zwrócić uwagę na ważne przypomnienie w uchwale słów wypowiedzianych 2 czerwca 1979 roku, podczas swej pierwszej mszy świętej odprawionej na polskiej ziemi, na pl. Zwycięstwa w Warszawie, słów Jana Pawła II, który wołał o Ducha Świętego, co potem tak wspaniale zaowocowało: „I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja – Jan Paweł II, Papież, wołam z całej głębi tego tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!”. To wołanie do Ducha Świętego zostało potem uwieńczone w Krakowie, gdzie odbyło się bierzmowanie dziejów całego tysiąclecia, a równocześnie przygotowanie na nowe tysiąclecie. Do dziś te papieskie słowa, to wołanie budzi Polaków do przemiany serc i do działania, dając siłę oraz nadzieję na Bożą pomoc.
Słusznie w uchwale podkreśliliśmy, że to papieskie wołanie skruszyło wówczas mury komunistycznego systemu, doprowadziło do wolnych wyborów, do odzyskania demokratycznej i suwerennej ojczyzny. Zanim jednak przyszła wolność, komuniści postanowili zdławić zrodzony z papieskiego natchnienia ruch „Solidarności”. Generał Wojciech Jaruzelski wydał wojnę narodowi, wprowadzając 13 grudnia 1981 r. stan wojenny w Polsce. Co działo się wówczas w sercu Papieża-Polaka, Bóg sam raczy wiedzieć. Znamy jego zabiegi z tego czasu, osobiste listy do pierwszego sekretarza KPZR w Moskwie Leonida Breżniewa, aby nie doszło do sowieckiej interwencji w Polsce. Znamy papieskie modlitwy w dniach stanu wojennego i jego przyjazd do ojczyzny w czerwcu 1983 roku. Choć w kraju trwał jeszcze stan wojenny, Papież przywiózł słowa nadziei, które wyraził w pozdrowieniu: „Pokój tobie Polsko! Ojczyzno moja!”.
Wreszcie przyszedł 4 czerwca 1989 roku. Najpierw komuniści ponieśli klęskę w wyborach do Senatu, a następnie do Sejmu. Jednym słowem, wolność nie byłaby możliwa bez wyboru i pielgrzymki do Polski rodaka na stolicy Piotrowej, Kardynała z Krakowa, Jana Pawła II.
Trudno w kilku zdaniach ująć znaczenie papieskiej pielgrzymki. Na pewno można wskazać na te wypowiedzi Jana Pawła II, który mówił przemianach społecznych, o prawach człowieka. Dla mnie, oddając wagę znaczenia wspomnianych na początku uchwały papieskich słów, w pamięci utkwiło najbardziej przesłanie, które przewijało się potem codziennie do końca pielgrzymki, ujęte w słowa: „Człowiek nie jest w stanie zrozumieć siebie do końca bez Chrystusa, a raczej człowiek nie może siebie sam zrozumieć”. I potem to najważniejsze: „nie można bez Chrystusa zrozumieć także dziejów Narodu, bo Naród to dzieje człowieka”. To była pielgrzymka przebudzenia, zwołania nas wszystkich w znaku Chrystusa, który nigdy nie zostawia człowieka samemu sobie.