Panie Marszałku! Wysoki Senacie!
Uchwalając budżet na 2017 r., od razu powtórzę za senatorem sprawozdawcą Grzegorzem Biereckim, że czeka nas dobry rok ze wzrostem gospodarczym zaplanowanym na poziomie 3,6%, deficytem budżetowym na poziomie 2,9% PKB oraz inflacją na poziomie 1,3%. Konkretnie: dochody państwa wyniosą ponad 324 miliardów zł, a wydatki – około 383 miliardów zł; deficyt krajowy ma być nie większy niż 59,3 miliarda zł. Jeśli tak dobrze nam pójdzie, jak w tym roku, deficyt będzie o połowę mniejszy od zaplanowanego.
Premier Beata Szydło, mówiąc o filozofii tego budżetu, wskazała na jego dwa filary: wewnętrzny – politykę prorodzinną; oraz zewnętrzny – bezpieczeństwo. Filar wewnętrzny to przede wszystkim 40 miliardów zł jako forma inwestycji w człowieka i w jego rozwój. Jest w tym 23 miliardów na program „Rodzina 500+”, a także 17 miliardów zł na inne projekty wsparcia rodzin, w tym na „Mieszkanie+”, ale też na mieszkalnictwo komunalne i socjalne budowane przez samorządy. Wzrastają wydatki na kulturę, kolej, drogi. Ten budżet również obejmuje wsparcie restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego. Będą także podwyżki w sferze budżetowej dla nauczycieli, policjantów, służb mundurowych czy pielęgniarek. Drugi filar to bezpieczeństwo, czyli 37,5 miliarda zł na obronność: wiemy, jak niepewna jest sytuacja na arenie międzynarodowej, dlatego nie wolno oszczędzać na uzbrojeniu i dobrej armii. Jeśli dodamy do tego miliardy złotych na zdrowie, edukację, emerytury… Opozycja słusznie pyta, czy będą na wszystko pieniądze.
Otóż najwięcej środków będzie w wyniku wprowadzenia zmian podatkowych, a mówiąc wprost, z podniesienia sprawności aparatu poboru podatków. Dziesiątki miliardów złotych wyprowadzają z Polski zagraniczne banki i korporacje, drugie tyle międzynarodowe grupy przestępcze. Przypomnę, że w czasach rządów PO Komisja Europejska informowała, że luka w VAT wyniosła od 40 do 60 miliardów zł, w przypadku CIT – od 10 do 40 miliardów zł. Oprócz tych pieniędzy rząd liczy na uwolnienie gospodarki, na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw. Przyznacie państwo, że stopniowo uchwalamy ustawy, które mają temu służyć.
Opozycja twierdzi, że jest to budżet propagandowy, oparty na wyimaginowanych danych, że zostały zawyżone wpływy podatkowe, że tempo wzrostu gospodarczego będzie o wiele niższe… Nie lubię powoływać się na Komisję Europejską, ale akurat wszystkie te wzrostowe dane Bruksela potwierdza.
Wiemy, że uchwalenie tego budżetu dokonało się w atmosferze burd w Sejmie, a pretekstem był rzekomy zamiar ograniczenia pracy dziennikarzy. Zamiarem marszałka było jedynie uporządkowanie ich pracy, bo jak ktoś to dobrze ujął: tabuny dziennikarzy w Sejmie bardziej przypominają obóz uchodźców pod Calais niż poważnych sprawozdawców parlamentarnych.
A mówiąc serio, opozycja totalna wszystko zaplanowała wcześniej, liczyła na znacznie poważniejsze zajścia – z użyciem przemocy, ze starciami z policją, być może nawet z rozlewem krwi. Miała być „nocna zmiana 2”, przeprowadzona rękami esbeków zagrożonych ustawą dezubekizacyjną, przeprowadzona oczywiście rękami posłów, którzy chcieli uniemożliwić uchwalenie ustawy budżetowej na 2017 r., a tym samym doprowadzić do rozwiązania Sejmu. Zastanawiam się, komu jeszcze lub czemu ta okupacja Sejmu ma służyć, skoro Trybunał Konstytucyjny pracuje już normalnie, a w Parlamencie Europejskim nikt poza europosłami z PO nie wierzy w łamanie demokracji w Polsce. Także Rosja nie zatrzyma już wojsk amerykańskich w drodze na tzw. wschodnią flankę NATO. Czyli tylko nieuchwalenie przez Senat przyszłorocznego budżetu państwa – to ostatnia możliwość na „zadymę”.
Jak sądzę, radykalizm działań opozycji ma tylko jedno wytłumaczenie: chodzi tylko o władzę. Platforma z PSL przyzwyczaiła się do niej przez 8 lat, obstawiła wszystkie możliwe urzędy, czerpiąc z nich krociowe zyski, dlatego teraz każdy pretekst, który zachwiałby obecnym rządem, jest dobry. A nuż władza popełni jakiś błąd! Stąd ta niebywała agresja sfrustrowanej liberalno-lewicowej grupy tzw. kodowców. Stąd to okupowanie mównicy sejmowej, notabene, widowisko kabaretowe, ale i groźne dla przyszłości, przypominające czasy liberum veto, kiedy to w 1652 r., a więc tuż przed najazdem Szwedów na Polskę, poseł województwa trockiego, Władysław Siciński, nie zgodził się na przedłużenie obrad Sejmu i po raz pierwszy skorzystał z tego szlacheckiego przywileju. Z kolei w 1669 r. poseł wołyński, Jan Aleksander Olizar, zerwał Sejm przed jego zakończeniem, aby po abdykacji Jana Kazimierza nie uchwalono ustaw reformujących państwo. A później już dziesiątki posłów, nierzadko opłacanych przez magnatów oraz zagraniczne dwory, zrywało obrady Sejmu, uniemożliwiając rządzenie państwem. Tak doprowadzono w XVIII wieku do rozbiorów. Co ważne, ówcześni posłowie zrywający Sejmy, niegodzący się np. na podniesienie podatków na wojsko, na ulżenie doli chłopów, gardłowali o zagrożonej wolności, bronili tzw. demokracji szlacheckiej, nie interesując się faktem, że doprowadzają kraj do upadku. Nawet w sytuacji już krytycznej dla państwa, w momencie uchwalania Konstytucji 3 maja, poseł kaliski Jan Suchorzewski wyciągnął na środek sali swojego kilkuletniego syna, krzycząc: „Zabiję własne dziecię, aby nie dożyło niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje”. Kiedy konstytucję, mimo jego protestów, uchwalono, udał się do Wiednia, by przed cesarzem poskarżyć się, że został pobity przez posłów. A zarazem pewnie wytłumaczyć się, dlaczego nie wykonał zleconego przez dwór cesarski zadania.
Wspominam o tym, bo i dzisiaj do Berlina, Brukseli czy Moskwy jeżdżą politycy, dziennikarze, artyści, skarżąc się na totalitarne rządy w naszym kraju, porównując twórcę zjednoczenia zwycięskiej prawicy do Hitlera, kpiąc z takich wydarzeń, jak uchwalenie przez Senat Roku Koronacji Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, przyjęcie przez Polskę Chrystusa za Króla i Pana, co dokonało się 19 listopada ubiegłego roku w Łagiewnikach, czy krytykując udział najwyższych władz w modlitwie Apelu Jasnogórskiego.
Czytając czy słysząc wypowiedzi „ważnych” osób o tym, jak obecna władza niszczy demokrację, jak klerykalizuje państwo, nie dziwię się, że wielu Polaków pogubiło się w tym, co naprawdę się dzieje i zamiast kierować się rozumem oraz prawym sumieniem, wpadło w sidła wszechwładnych mediów. Te zaś, za którymi stoją liberalne, światowe korporacje, odzierają ludzi ze świętości, pozbawiają zakorzenienia w polskiej historii, wyśmiewają naszą religijność, wciskają opętańczy konsumizm, a przede wszystkim karmią pozorami prawdy.
Dlatego Zachodowi, Berlinowi i Brukseli nie chodzi o zagrożenie demokracji w Polsce, ale – podkreślę jeszcze raz – o Polskę, która wymyka się z ideologicznego uścisku. Im nie podoba się to, że zaczynamy odbudowywać własną gospodarkę, banki, walczymy z patologiami, wzmacniamy swoje znaczenie za granicą, a przede wszystkim to, że wszystkie zmiany są ukierunkowane na obywatela i rodzinę jako podmiot naszej polityki, a nie przedmiot działań rządzących, co bez wątpienia miało miejsce w ostatnich latach. Zakończę krótko: damy radę. Dziękuję za uwagę.