Panie Marszałku. Wysoki Senacie.
Jubileusz 500-lecia reformacji jest z całą pewnością najważniejszym wydarzeniem dla kościołów reformowanych, także dla wszystkich ich członków w Polsce i na świecie. To jest naturalne. Słusznie też w projektowanej uchwale Senatu przypomniano wybitne postacie ewangelików z naszej historii, którzy są przykładami najlepszych polskich tradycji patriotycznych i narodowych. Dodam, że można by wiele tych postaci uczcić indywidualnie odpowiednią uchwałą. Jednakże podważę obchodzenie tego jubileuszu uchwałą Senatu, zwłaszcza przez katolików.
Właśnie jako katolik chciałbym podzielić się refleksją, dlaczego tego jubileuszu nie zamierzam świętować. Mówię o tym trochę z żalem, ponieważ świętowanie każdego jubileuszu jest czymś godnym pochwały, jednak w tym przypadku byłoby to przyłożeniem ręki do największego rozbicia Kościoła, jakie dokonało się z powodu wystąpienia Marcina Lutra w 1517 r.
Od razu też dodam, że nie zamierzam polemizować czy uderzać w dążenia do jedności chrześcijan, nie zaniżam wartości spotkań modlitewnych, ekumenicznych, które mają chrześcijan jednoczyć wokół Ewangelii Chrystusa. Ale od razu też dodam, że wiem, że wszystkie te spotkania nie zasypią podziałów, jakich dokonała w chrześcijaństwie reformacja. O jakie podziały chodzi?
Otóż nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że protestantyzm ma już niewiele wspólnego z Kościołem rzymskokatolickim. Znawcy przedmiotu uważają, że jest to już rodzaj nowej religii, religii, która podważyła wszystkie dogmaty Kościoła katolickiego, w tym najważniejszy: dogmat o obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Dlatego uważam, że rodzajem sloganu są dzisiaj słowa padające z wielu stron, także ze strony katolików, o potrzebie tak zwanej wspólnej ścieżki, która doprowadziłaby katolików i luteranów, jak to ujmują entuzjaści ekumenizmu, „od konfliktu do komunii”.
Nie ukrywam, że obecnie jedyne, co wydaje się łączyć zarówno katolików, jak i luteranów, to stan głębokiego kryzysu, jaki dostrzegamy w całym chrześcijaństwie, zwłaszcza w krajach zachodnich. Ten kryzys wierzących ma podstawy w sekularyzmie, który najbardziej dotknął właśnie luteranów. Typowym przykładem są tu kraje skandynawskie, w których luteranizm stał się niemal religią państwową. To państwo dyktuje kościołowi nawet rozwiązania ściśle teologiczne. Doprowadziło to do tego, że na przykład Szwecja przekształciła się w kraj multikulturalizmu. Praktykuje tam jedynie 2% luteranów, a 10% ludności wyznaje islam.
Jednym słowem, Kościół luterański w krajach Zachodu dokonał po II wojnie światowej swego rodzaju samozniszczenia. Odszedł od tradycji kościelnej i zaczął przyjmować wszelkie zmiany kulturowe współczesnego świata, dostosowując dekalog do tak zwanych praw podstawowych, czyli do wszystkich trendów i zmian obyczajowych. Tutaj nawiążę do przykładu ze Szwecji, gdzie szwedzkiego pastora ukarano więzieniem za negatywne odniesienie się do ustawy o związkach homoseksualnych na prawach małżeństw. Tymczasem nie miał on zamiaru potępiać homoseksualistów, chciał jedynie przypomnieć, jakie jest nauczanie kościoła o małżeństwie. I to nauczanie zostało w Szwecji nazwane mową nienawiści, a pastora skazano na więzienie.
Jak sądzę, dla luteranów obchody jubileuszu 500-lecia reformacji są bardzo ważne, są jakąś szansą poszukiwania pierwotnej gorliwości. Zapewne też uczestnicząc w różnych spotkaniach ekumenicznych i modlitewnych z katolikami, szukają oni dla siebie bodaj jakiegoś tchnienia życia Ewangelią. Jednak z mojego punktu widzenia, ekumenizm jest dla Kościoła katolickiego drogą do zaprzepaszczenia apostolskiego depozytu, odejściem od Ewangelii Chrystusa.
Słyszałem taki ekumeniczny slogan, wypowiadany nawet przez hierarchów Kościoła katolickiego: „to, co nas jednoczy, jest dużo większe od tego, co nas dzieli”. Chciałbym zapytać, co właściwie jednoczy katolików i luteranów. Mówiąc najprościej, nie jednoczy nas żaden z 7 sakramentów – a one są podstawą wiary Kościoła katolickiego. Nie jednoczy nas nawet chrzest, jedyny sakrament, jaki uznają luteranie, ponieważ według katolików chrzest usuwa grzech pierworodny, a zdaniem luteranów grzech pierworodny nie może być anulowany, ponieważ natura ludzka jest radykalnie zepsuta, a grzech – niezwyciężony.
Przypomnę, że Luter głosił hasło: „grzesz mocno, ale jeszcze mocniej wierz”. Inaczej mówiąc, według luteranów człowiek jest niezdolny do dobra i nie może zrobić nic innego, jak grzeszyć oraz ślepo zaufać, zdać się na bożą łaskę. Sola fide et sola scriptura, czyli sama wiara i życie według Pisma Świętego prowadzą do zbawienia, ale to Bóg z góry przewidział, kto będzie zbawiony, a kto potępiony.
Ta zasada Lutra stała się źródłem indywidualizmu, a zarazem relatywizmu, zakwestionowania autorytetu Kościoła i papieża. Luter nazwał papieża „apostołem szatana”, „antychrystem”. Można by mu darować te inwektywy, nie wolno jednak zapomnieć tego, że Luter zakwestionował największą świętość katolików, największe źródło łaski bożej, mianowicie mszę świętą, redukując ją do zwykłego upamiętnienia Ostatniej Wieczerzy.
Wiem, że papież Franciszek, będąc 12 października ubiegłego roku w Lund w Szwecji, powiedział: „My także musimy spojrzeć z miłością i uczciwością na naszą przeszłość, uznać błąd i prosić o przebaczenie”. Rozumiem, że papież Franciszek widzi błędy Kościoła katolickiego, które doprowadziły do wystąpienia Lutra, nie należy jednak zapomnieć, że w odpowiedzi na reformację na soborze trydenckim padły stanowcze słowa o niezgodności wiary katolickiej z wiarą protestancką. Do dzisiaj Kościół tych słów nie odwołał, bo musiałby odejść od nauczania Chrystusa.
Konkludując, chcę powiedzieć, że jako wierzący chrześcijanie powinniśmy się wspólnie spotykać i modlić, dawać świadectwo wiary, zdążać do świętości. Nie powinni jednak katolicy świętować 500-lecia reformacji, ani też uczestniczyć w spotkaniach ekumenicznych bez świadomości różnic, których nie da się przezwyciężyć. Gdyby np. jakieś ekumeniczne gremium doszło do uzgodnienia, że katolicy i protestanci mogą razem przystępować do komunii świętej, a o tym się coraz częściej mówi, to stanowiłoby to absolutną profanację Najświętszego Sakramentu. A powodem tego, jak już mówiłem, jest brak wiary protestantów w realną obecność Jezusa w eucharystii.
Na koniec chciałbym jeszcze raz przypomnieć, że potępienia twierdzeń Marcina Lutra, jakie padły na soborze trydenckim, Kościół do dzisiaj nie odwołał i pewnie nie odwoła. Jestem więc za wspólnymi modlitwami i spotkaniami, ale też z prostego rozsądku zapytam, czy jest rzeczą możliwą, by po tak dogłębnym odrzuceniu przez protestantów wszystkich katolickich dogmatów, kiedykolwiek zakwitła między nami jedność? Mając to na uwadze, nie zamierzam upamiętniać uchwałą Senatu reformacji, dlatego wstrzymam się od głosu w głosowaniu nad jej podjęciem.