Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Panie Ministrze!
Przedłożona Senatowi ustawa – Prawo prasowe w pierwszym rzędzie, tak jak to było tu mówione, wypełnia wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 2011 r. Tu już przypomniano, że trybunał zajmował się kwestią przepisów polskiej ustawy, ustanawiających odpowiedzialność karną za publikację wypowiedzi bez uzyskania autoryzacji za nadmierną, nieproporcjonalną. Stwierdził, że polskie regulacje dotyczące autoryzacji w obecnym kształcie nie mogą być uznane za zgodne z założeniami społeczeństwa demokratycznego i miejscem, jakie zajmuje wolność słowa w takim społeczeństwie.
Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że polskie przepisy mogą sprawiać, że dziennikarze będą unikać stawiania wnikliwych pytań z obawy, że ich rozmówca zablokuje publikację całego wywiadu lub odmówi autoryzacji, albo dziennikarze będą wybierać rozmówców przyjaznych im, współpracujących z nimi, co będzie ze szkodą dla debaty publicznej.
W nowelizowanej ustawie określa się dokładnie czas dokonania autoryzacji. Jeżeli osoba udzielająca wywiadu w terminie ustawowo przewidzianym nie dokona autoryzacji, będzie to oznaczało zgodę na publikację dosłownie cytowanej wypowiedzi. Chodzi o to, żeby informacja docierała do społeczeństwa jak najszybciej. Korzystne jest też dodanie przepisu, że brak autoryzacji nie będzie przestępstwem, a będzie traktowany jak wykroczenie. Wszystkie te zapisy z pewnością ułatwią pracę dziennikarzom, ale też zapewnią ochronę osobom udzielającym informacji.
Korzystne jest również wykreślenie z art. 10 prawa prasowego zapisu, iż dziennikarz w ramach stosunku pracy ma obowiązek realizowania ustalonej w statucie lub regulaminie redakcji, w której jest zatrudniony, ogólnej linii programowej tej redakcji. Nie muszę dodawać, że przepis ten umożliwiał dotąd zwolnienie dziennikarza, mimo że przedstawił rzetelny materiał, ale ten materiał był niezgodny z linią redakcji.
Kolejna kosmetyczna zmiana, o której tu również mówiono, jest taka, że usuwa się nieaktualne pojęcia, takie jak „Polska Rzeczpospolita Ludowa”, oraz nazwy nieistniejących organów administracji rządowej, tzn. rady narodowe, rady prasowe. Dopowiem, że ostatnia rada prasowa została powołana w 1985 r., funkcjonowała 3 lata, po czym już więcej o niej nie słyszano. Czyż nie powinno zadziwiać, że minęło tyle lat od 1989 r., a my dopiero dzisiaj zmieniamy obowiązujące komunistyczne prawo prasowe, uchwalone kilka lat po tym, jak wprowadzono w Polsce stan wojenny, jak wyrzucano z pracy dziennikarzy, którzy nie byli posłuszni komunistom.
Teraz przechodzę do meritum mojej wypowiedzi. Niniejszą ustawą dajemy dziennikarzom prawo do realizowania misji dziennikarskiej zgodnie z ich sumieniem. Nie będzie obowiązywała linia programowa wyznaczona przez redakcję czy właściciela wydawnictwa, nie będzie łamania sumień dziennikarzy. Dziennikarze będą bardziej niezależni. Pewnie, że to nie jest jakaś całkowita wolność, ale jest to narzędzie służące temu, by mówić i pisać przede wszystkim prawdę, zgodnie z własnym sumieniem. Nikt za to nie będzie mógł dziennikarza wyrzucić z pracy czy pociągnąć do odpowiedzialności. Ale, jak znam życie, za dużo wolności rodzi zniewolenie. Dlatego à propos tej dziennikarskiej wolności i służenia prawdzie chciałbym coś więcej powiedzieć.
Najpierw dwa fakty. Mówił mi kolega dziennikarz z lewicującej gazety o tym, jak codziennie na odprawie naczelny rozdaje tematy. Jednego dnia mówi: a ty pójdziesz dziś na miasto i przyniesiesz coś na czarnych. Oczywiście nie chodziło o mieszkańców Afryki, ale o księży. Inny przykład, z ostatniego odcinka serialu „Ojciec Mateusz”, dokładnie odzwierciedla pierwszy przypadek. Oto jedna z parafianek zauważyła, że proboszcz obejmuje się w parku z młodą kobietą. Natychmiast poleciała w parafii plotka o romansie proboszcza. Przyjechała telewizja i dziennikarz pyta jedną z osób, co sądzi o romansie proboszcza. Ta odpowiada: to oburzające, że można posądzać naszego proboszcza o romans. Na wizji poleciała odpowiedź, a właściwie 2 wyrwane słowa: „to oburzające”. Z tego wynikało, że to romans kapłana był oburzający.
Proszę państwa, wszyscy doskonale wiemy, jak bardzo często nieuczciwie zachowują się dziennikarze, służąc wydawcy, realizując linię pisma za cenę złamania swojego sumienia. Zastanawiałem się nieraz, jak to jest możliwe, że tzw. prasa tęczowa, czyli kolorowe pisma tygodniowe, osiągają tak kolosalne nakłady, a pełne są plotek, pomówień, sensacji. Po prostu nastawione na zysk robią wszystko, żeby się przypodobać, spełniać gusty, trafiać w oczekiwania odbiorców. Czy to nie oznacza, że wcześniej te media uzależniły odbiorców od siebie? Uprawiając tzw. cywilizację obrazkową, nie wymagają od czytelnika większego wysiłku umysłowego. Ktoś przyrównał ich rolę do nowoczesnego Kulturkampfu – tym groźniejszego, że wprowadzanego bez przymusu i politycznych represji.
Jeszcze gorsze jest to, że w wielu piśmidłach – nie lękam się tak ich nazwać – co rusz czytamy o tragicznych wydarzeniach, o złu, przemocy, zabijaniu i gwałtach. Często są to doniesienia mrożące krew w żyłach, a dziennikarze jakby na wyrost epatują pleniącym się złem. Myślę, że to jest swego rodzaju grzech tych środków przekazu, że o złu mówią językiem złym, językiem strachu bez ukazywania zarówno przyczyn, jak i perspektyw wyzwolenia. Czy nie chodzi o to, aby snuć przed odbiorcami jakąś perspektywę czarnowidztwa, załamania rąk? Czy nie jest to próba wmówienia nam, odbiorcom, że taki już jest ten nasz świat, zepsuty do szpiku kości, że nie ma ludzi prawych, uczciwych, takich, na których można by liczyć? Jednym słowem wszyscy, w cudzysłowie, mają być umoczeni, uzależnieni od czegoś tam, słabi, ze złymi skłonnościami. Czy nie chodzi o to, żeby nas oswoić ze złem, rozmyć wartości, stworzyć jakiś antydekalog. Chciałoby się powiedzieć, że dla takich mediów dobra wiadomość to żadna wiadomość, że próbuje się wymazać istnienie sumienia w człowieku, wmówić każdemu, że nie ma ludzi szlachetnych. Jednym słowem, że zwycięstwo należy do zła.
Zmieniamy prawo prasowe, dając jeszcze większą wolność dziennikarzom, ale czy mamy wpływ zarówno na dziennikarzy, jak i na wydawców mediów, aby tworzyli więcej dobra, budowali świat wartości? Ktoś powie, że to rynek decyduje o mediach, że ludzie kupują to, co lubią, i że jeżeli takie gazety są kupowane, to znaczy, że są potrzebne. Gdyby ludzie tego nie kupowali, to znaczy, że te media by upadły. Otóż nie jest to do końca prawda, ponieważ są bogate fundacje, sponsorzy, których celem stała się walka z wartościami, a dzisiaj, jak to widzimy, zwłaszcza z wartościami chrześcijańskimi.
Jeszcze jest drugi aspekt tej sprawy, dotykający również dziennikarskiej rzetelności, o czym oczywiście jest w ustawie. Trudno się spodziewać tej rzetelności w sytuacji dominacji tzw. politycznej poprawności. Ja tylko przypomnę, że termin ten powstał w lewicujących środowiskach uniwersyteckich w Stanach Zjednoczonych i początkowo oznaczał zjawisko zastępowania w języku określeń uznawanych za negatywne, określeniami bardziej neutralnymi. Dzisiaj poprawność polityczna stała się rodzajem bezwzględnej, totalnej cenzury publicznej bądź autocenzury. Stała się dzisiaj ideologią. To właśnie poprawność polityczna eliminuje wszystkie słowa wartościujące z wyjątkiem tych, które sama wartościuje. Polityczna poprawność to dzisiaj najbardziej niebezpieczny instrument fałszowania rzeczywistości, a w konsekwencji świadomości społecznej. Właśnie z tym mamy do czynienia na co dzień w polityce, oczywiście i w mediach.
Dlatego na koniec chciałbym przypomnieć, przywołać słowa św. Jana Pawła II, który, zwracając się do ludzi mediów, prosił: „nie pętajcie ducha ludzkiego władzą, jaką dysponujecie, cedząc informacje, propagując wyłącznie społeczeństwo obfitości, dostępne zaledwie mniejszości; bądźcie raczej rzecznikami godności człowieka, jego słusznych wymagań; bądźcie narzędziem sprawiedliwości, prawdy i miłości. Obrona tego, co ludzkie, oznacza umożliwienie człowiekowi dojścia do pełnej prawdy”. Dziękuję za uwagę.