Obchodzimy Rok Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia, uchwalony przez Sejm RP w setną rocznicę jego urodzin. Również w tym roku 6 lutego zakończył się w Warszawie proces informacyjny Wielkiego Prymasa. Akta powędrowały do Watykanu. Można mieć nadzieję, że Jan Paweł II wkrótce wyniesie sługę Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego na ołtarze. Z okazji tych prymasowskich wydarzeń Edycja Paulińska w Częstochowie wydała książkę zatytułowaną „Prymas na trudne czasy” . Z jej autorem, Czesławem Ryszką, posłem na Sejm, rozmawia Piotr Lorenc.
PIOTR LORENC: – Był pan jako poseł jednym z autorów sejmowej uchwały dla uczczenia setnej rocznicy urodzin Kardynała Wyszyńskiego. Teraz wydał pan książkę na jego temat. Czy to łatwo czy trudno mówić i pisać o Wielkim Kardynale?
CZESŁAW RYSZKA: – Czuję się zaszczycony, że znalazłem się wśród posłów polskiego Sejmu, którzy uchwalili Rok Kardynała Wyszyńskiego. Przy okazji chciałbym dodać, że podobnych symbolicznych wydarzeń było w obecnym Sejmie więcej, wszak w czerwcu 1999 r. uczestniczyliśmy w spotkaniu z Janem Pawłem II, a rok później w sejmowym holu poświęciliśmy dwie piękne tablice dla uczczenia tej jak dotąd jedynej wizyty Ojca Świętego w narodowym parlamencie. Uchwalenie Roku Kardynała Wyszyńskiego ma ważny, symboliczny wymiar, ponieważ po raz pierwszy w historii polskiego parlamentaryzmu uhonorowano osobę kapłana, wielkiego Prymasa Tysiąclecia, który w ciągu trzydziestu trzech lat kierowania Kościołem w Polsce był niezmordowanym obrońcą praw człowieka, moralnym drogowskazem, nauczycielem miłości Boga i Ojczyzny.
– Jak Pan rozumie tytułowe słowa książki: Prymas na trudne czasy?
– Oceniając misję Kardynała Wyszyńskiego, potwierdza się ta jakby oczywista prawda, że na trudne czasy Boża Opatrzność zsyła wielkich ludzi. Jest to jakiś przywilej tych wyjątkowych czasów, choć trzeba od razu dodać, że tacy ludzie nie rodzą się na kamieniu, ale uosabiają najlepsze cechy naszych rodzin, rodzimej kultury i wiary. Kiedy więc ogarniamy spuściznę Prymasa Tysiąclecia, a także kiedy próbujemy ogarnąć historię Kościoła w Polsce w XX w., nie wyobrażamy sobie, aby jedno mogło istnieć bez drugiego. Sprawa jest o tyle jeszcze istotna, ponieważ w naszym kraju religia bardzo ściśle złączyła się z życiem narodu, co więcej, Kościół niejednokrotnie stawał się fundamentem naszego państwa i narodu. W tym momencie jawi się przed oczyma prawda, jak to przez wieki, w pierwszej Rzeczypospolitej, tym zwornikiem państwa i narodu była właśnie osoba prymasa jako interreksa, czyli tego męża stanu, który np. obejmował rządy po śmierci lub abdykacji króla, kierując państwem aż do wyboru jego następcy. Jeszcze ważniejsza była rola prymasa w czasach utraty państwowości, czyli w latach rozbiorów i niewoli. To wówczas Kościół, obok rodziny, stał się jedyną instytucją, która broniła tożsamości narodu, języka i tradycji.
– A więc Prymas Wyszyński został posłany na trudne czasy komunistyczne?
– Tak. Powiem więcej, odnosząc się do historycznego urzędu interreksa, chciałbym podkreślić, że Kardynałowi Wyszyńskiemu przypadło znacznie poważniejsze zadanie, bo musiał nie tylko pełnić urząd prymasa, sprawować rząd dusz, ale ponadto w tych trudnych latach, zgodnie ze swoją naturą, pragnął być ojcem, duszpasterzem, chciał wszystkim usłużyć. Z takim pokornym nastawieniem bardzo szybko zyskał coś więcej: stał się największym autorytetem dla wierzących Polaków.
Nie trzeba wszak nikomu przypominać, że w latach PRL-u Kardynał Wyszyński był niejako utożsamiany z Kościołem, stąd jego zdanie określało granice kompromisu, a postawa wytyczała prawdziwy zakres służby narodowi. Poza tym zakresem była już narodowa zdrada. Dlatego zapewne w tamtych latach większość ludzi Kościoła, tak duchownych, jak i świeckich, cechowało przywiązanie do tradycji, a w cenie było ofiarne i odpowiedzialne wypełnianie obowiązków stanu. Dzięki jasnej i zdecydowanej postawie Prymasa każdy mógł się jakoś określić we wspólnocie Kościoła, dostrzec siebie pośród apostołów i świadków, czy też pośród sług komunistycznego systemu. Zachowany też był szeroki margines dla ludzi słabych, choć dobrej woli.
– Kiedy Prymas pojawiał się w latach sześćdziesiątych w Rzymie, mówiono, że przyjechał Kardynał z „żelaza”.
– Tak po raz pierwszy jeden z wielkich rzymskich tygodników powitał przybywającego do Wiecznego Miasta Prymasa Wyszyńskiego. Kardynał z „żelaza”, bo taki był właśnie potrzebny Kościołowi w Polsce. Miał bowiem odwagę podejmowania decyzji trudnych i niepopularnych, potrafił mężnie zarzucić kotwicę nawie Kościoła w Polsce, skoro wszystkie siły sprzęgły się, by rzucić go na skały. Za to był również szanowany przez kolejnych papieży, a najbardziej może przez Jana XXIII, który 25 lutego 1962 r. uczynił niezwykły gest: zaprosił Prymasa, by razem z nim odmówił z okna Pałacu Apostolskiego niedzielną modlitwę Anioł Pański. Tysiące ludzi, którzy zebrali się wówczas na Placu św. Piotra, wiwatowało na cześć Ojca Świętego i stojącego obok, a właściwie obejmowanego papieskim gestem i spojrzeniem Prymasa Polski.
– Jaki byłby Ksiądz Prymas w naszych czasach?
– Oceniając z perspektywy czasu misję Prymasa Wyszyńskiego, można z całą pewnością powiedzieć, że i dzisiaj byłby on dla nas szczególnym posłańcem Bożym, który potrafił rzeczy dawne pomnażać i ubogacać przez rzeczy nowe. Krótko przed śmiercią, w momencie gdy rodziła się „Solidarność”, powiedział w kazaniu do kombatantów (24 stycznia 1981 r.): „Czasy, które idą, żądać będą od nas nowych mocy moralnych, duchowych, społecznych, zawodowych kompetencji, a także wysokiego poziomu kultury ojczystej, rodzimej, która będzie pokarmem dla tych, co po nas przyjdą. Naród przecież nie umiera, tylko my się wymieniamy, a Naród trwa (…) Dlatego nie wystarczy dziś czekać. Trzeba rewidować swoje sumienie, życie narodowe i domowe. Trzeba siebie pytać, jak przebiega wychowanie młodzieży, co właściwie ta młodzież od nas ma i co może zaczerpnąć z naszych doświadczeń”. Tak potrafi mówić tylko człowiek, który swoim bogatym życiem już wszedł do historii naszego narodu, a zarazem pozostał drogowskazem dla obecnych i przyszłych pokoleń.
– Dziękuję za rozmowę.