Panie Marszałku. Wysoka Izbo.
Na początek chciałbym odczytać opis wydarzeń z powiatu horochowskiego, napisany przez Lucynę Kulińską, a zamieszczony w księdze: „Dzieje Komitetu Ziem Wschodnich na tle losów ludności polskich Kresów w latach 1943-1947”. Oto on: „Dochodzi północ. Koguty pieją. Cudowna księżycowa noc. Nagle w lasku za wsią [Pułhany w powiecie horochowskim] coś się poruszyło, jakieś szmery. Przywidzenie? Nie! Chwila ciszy. Potem znowu tur, tur, tur. Daleki skrzyp wozów. Cichy tętent kopyt końskich. I na drogę zalaną światłem księżyca wyjeżdża z lasku oddział konnych, a za nimi wozy i tłumy motłochu. Przysuwają się coraz bliżej wsi. Widać już teraz wyraźnie olbrzymie postacie z karabinami, nożami, siekierami, widłami i piłami.
Minęli pierwszą, drugą zagrodę, koło trzeciej zatrzymali się. Zeskoczyli z koni. Otoczyli dom, zdjęli karabiny z pleców i zaczęli gwałtownie dobijać się do drzwi i okien domostwa. Wychyliła się jakaś przerażona twarz kobieca. Strzelili – znikła. Przemocą, bo rozbiwszy drzwi i okna, wdarli się do chaty, po chwili szamotania rozległy się nieludzkie krzyki okropnie mordowanych. Wszystko zawarte było w tym krzyku. I ból spowodowany fizycznym cierpieniem, i stokroć może gorszym widokiem mąk i okrutnej śmierci najbliższych. Żal za życiem młodym i nienawiść i groźba! A nade wszystko wybijał się z tego natłoku uczuć okrzyk krzywdy, wołającej o pomstę do nieba! A ludzie ci, jakby nie słysząc tego wszystkiego, szli od chaty do chaty, siejąc śmierć i spustoszenie.
A gdy wreszcie doszli do ostatniej zagrody, zajęli się wyłapywaniem resztek i dobijaniem tych, co nie zdążyli uciec, rabowaniem, a wreszcie paleniem chat. I znowu szli przez wieś, tu jeszcze kogoś chwycili, rzucili go do płonącego domu, tu dziecku głowę rozbili o pień drzewa, tu powiesili wyrostka. Aż wreszcie po załadowaniu na wozy zrabowanego majątku zabitych wsiedli i jak widma śmierci odjechali drogą, zalaną światłem księżyca, wśród skrzypu kół i krzyków rozbestwionych.
Księżyc zbladł. Noc miała się ku końcowi. Tylko wielka łuna palącej się wsi oświetlała okolicę. Na zgliszczach wyły psy żałosnym głosem. Nagle zza niedopalonej stodoły wychylił się cień [Aleksander Kolman], spojrzał na drogę. Odjechali. Poruszył się. Wyszedł na podwórze i skierował swe kroki ku zgliszczom chaty. Potknął się o coś. Trup ojca. Dalej leżały zwłoki brata, dwóch sióstr, dwa maleńkie trupki jego córek dwulatek, jego żony, którą poznał tylko po ubraniu. Twarz miała zupełnie zeszpeconą. Drżącą ręką otarł pot z czoła. Pogrzebał w popiele, który pozostał po jego rodzinnej chacie, znalazł coś, co było kiedyś łopatą i poszedł do sadku. Tam w ulubionym miejscu całej rodziny zaczął kopać. Pracował tak do brzasku. Poznosił wszystkie trupy do wspólnej mogiły i zakopał. Słońce weszło, a on stał jeszcze z głową opuszczoną na piersi, ze wzrokiem wbitym w ziemię, nad grobem najbliższych, nad swoją przeszłością”.
Panie Marszałku. Wysoka Izbo.
Ponad 60 lat temu nacjonaliści ukraińscy przystąpili do zrealizowania planu utworzenia niepodległego państwa ukraińskiego jednolitego narodowościowo – „Ukrainy dla Ukraińców”. Jak pisze Ewa Siemaszko, według ówczesnej nacjonalistycznej propagandy, dopóki choć jeden Polak będzie na ukraińskich ziemiach, nie zdobędzie się niepodległej Ukrainy. „Bude lacka krow po kolina – bude wilna Ukrajina” (gdy polskiej krwi będzie po kolana, będzie wolna Ukraina) – tym hasłem Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i jej zbrojne bojówki, tj. Ukraińska Powstańcza Armia, uzasadniały ludobójstwo i agitowały do napadów. Druga wojna światowa miała być sprzyjającą okazją. Na przeszkodzie temu planowi stali Polacy, którzy choć na Wołyniu byli mniejszością (stanowili 16,6 proc. ogółu ludności), to jednak do wybuchu wojny mieli oparcie w silnym państwie polskim.
Mordowanie Polaków zaczęło się w 1939 r. Zamordowano tylko w tym roku ponad 10 tys. Polaków. Od stycznia do czerwca 1943 r. wymordowano drugie 10 tys. Polaków. Najgorsze miało nadejść. W nocy z 4 na 5 lipca 1943 r. UPA usiłowała wymordować Polaków w rejonie dużego polskiego ośrodka samoobrony Przebraże w powiecie Kiwerce, w którym od wiosny zgromadziło się już kilka tysięcy Polaków w obawie przed ukraińskimi napadami.
11 lipca 1943 r., OUN-UPA rozpoczęła największą na Wołyniu akcję ludobójczą. Była to niedziela, w Cerkwi prawosławnej tego dnia obchodzono święto Apostołów Piotra i Pawła. Tego dnia Polacy zostali zaatakowani w 4 gminach powiatu horochowskiego (co najmniej 11 miejscowości), w 6 gminach powiatu włodzimierskiego (co najmniej 85 miejscowości) i w co najmniej 3 miejscowościach powiatu kowelskiego. Szczególnie wstrząsające były napady na świątynie 11 lipca. Łączna liczba zamordowanych Polaków na Wołyniu w ciągu jednego miesiąca, tj. lipca 1943 r., wyniosła ponad 10 500 osób
Niestety, do dzisiaj historycy nie zbadali i nie odpowiedzieli, kto i dlaczego mordował Polaków? Z tego powodu na naukę polską kładzie się głęboki cień stronniczości, ulegania polityce, wreszcie indolencji, przy jednoczesnym stosowaniu przez niektórych historyków inwektyw pod adresem tych, którzy mówią prawdę o tej straszliwej zbrodni, dokonanej nie tylko na ludności polskiej, ale też ukraińskiej.
Tak nauka polska jak i ukraińska bierze udział w tuszowaniu prawdy o zbrodni, w sposób wyraźny broni jej sprawców, czyli Organizację Ukraińskich Nacjonalistów. To przecież ta ideologiczno-polityczna organizacja wszczęła w lipcu 1943 r. rewolucję narodową, mordując polską ludność. To członkowie tej Organizacji stosowali wobec Polaków okrutne, sadystyczne tortury. Nie pomoże tu żadna polityczna poprawność, zbrodnię należy uznać za ludobójstwo. To ważne, że w uchwale Senatu napisaliśmy, iż „ofiary zbrodni popełnionych w latach 40. przez ukraińskich nacjonalistów do tej pory nie zostały w sposób należyty upamiętnione, a masowe mordy nie zostały nazwane, zgodnie z prawdą historyczną, ludobójstwem”.
Lipcowe ludobójstwo Polaków woła do dzisiaj o pomstę do nieba. Woła także o pojednanie.