Panie Marszałku. Wysoka Izbo.
Wprowadzenie podatku od hipermarketów, tak jak podatku bankowego, Prawo i sprawiedliwość zapowiadało w kampanii wyborczej. Spotkało się to z dużym poparciem Polaków, a zwłaszcza polskich kupców, polskich firm handlowych, które do tej pory nie miały żadnej możliwości konkurowania z zagranicznymi sieciami handlowymi, z tzw. sklepami wielkopowierzchniowymi. Nie muszę przypominać, że handel w Polsce zdominowały i zabetonowały zagraniczne sieci: Biedronka, Tesco, Auchan, Lidl, Kaufland, Carrefour czy Eurocash. Choć mamy kilka polskich sieci handlowych, to są one malutkie.
Nie stało się to nagle. Dość wspomnieć, że w latach 2008-2014 na 100 tys. działających małych sklepów w Polsce, z rynku zniknęło ich ponad 25 tys. Dzieła zniszczenia dokonała nieodpowiedzialna i destrukcyjnie wpływająca na polski handel polityka PO, która w różny sposób promowała kapitał zagraniczny. Jaskrawym przykładem był protest kupców przeciwko zabijaniu polskiego handlu w 2008 r. Wtedy w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki siłą usunięto z Placu Defilad ponad 2 tys. kupców. Byli pałowani i traktowani gazem łzawiącym przez wynajętych przez warszawski ratusz ochroniarzy. Ich miejsce zajęli giganci z zagranicy: sieci dyskontów, twardych franczyz i hipermarketów.
Jak donosi portal Money.pl: roczne obroty portugalskiej Biedronki, największej sieci dyskontowej w Polsce (ponad 2,6 tys. sklepów) przekraczają 35 mld zł (te obroty są dwa razy większe niż wydatki polskiego państwa na przedszkola, szkoły i uniwersytety razem wzięte). Roczne obroty portugalskiego Eurocashu, największego operatora franczyzowego w Polsce (12,7 tys. sklepów) to 16,9 mld zł. Roczne obroty francuskiego Auchan, największej w Polsce sieci hipermarketów (62 sklepy wielkopowierzchniowe) to 7,7 mld zł.
Dla porównania, najlepsze pod względem obrotów polskie sieci to: PPHU Specjał, generujący w skali roku 7,7 mld zł oraz Polomarket – 3,8 mld zł. Cała reszta to zwykli sklepikarze – drobnica, która w starciu z zagranicznymi sieciami nie ma najmniejszych szans.
Ustawa, o której mówimy, wprowadza nową daninę publiczną do polskiego systemu podatkowego, dodam, poddaną wcześniej szerokim konsultacjom społecznym. To prawda, że jej głównym celem jest zwiększenie dochodów podatkowych do budżetu państwa, przeznaczonych na finansowanie np. programu „Rodzina 500+”. Ale liczymy także na odwrócenie negatywnego trendu, jakim jest stałe zmniejszanie się liczby małych sklepów stanowiących niejednokrotnie wyłączne źródło utrzymania polskich rodzin.
Jaki to będzie podatek? Przedmiotem opodatkowania jest przychód ze sprzedaży. Podstawę opodatkowania stanowi osiągnięta w danym miesiącu nadwyżka ze sprzedaży ponad kwotę 17 milionów zł. Obowiązek podatkowy powstaje z chwilą osiągnięcia przychodu przekraczającego 17 milionów zł i dotyczy przychodu powyżej tej kwoty osiągniętego od tej chwili do końca miesiąca. Dwie stawki podatku wynoszą: stawka 0,8 dla podstawy opodatkowania do 170 mln zł, i stawka 1,4 dla podstawy opodatkowania stanowiącej nadwyżkę ponad kwotę 170 mln zł. Do przychodu nie będzie wliczało się należnego podatku od towarów i usług. Projekt przewiduje wyłączenie z opodatkowania przychodów z odpłatnego zbycia materiałów energetycznych, takich jak gaz ziemny, energia elektryczna, ciepło, woda dostarczane do konsumentów za pośrednictwem sieci dystrybucyjnych, paliwa stałe, gaz w butlach używany do celów opałowych oraz olej opałowy. Ponadto przewiduje się wyłączenie z opodatkowania sprzedaży leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych refundowanych lub finansowanych w całości lub w części z budżetu państwa. Projekt nie przewiduje opodatkowania sprzedaży dokonywanej przez Internet. Ustawa wejdzie w życie z dniem 1 sierpnia 2016 r. Rząd szacuje, że wpływy brutto z tytułu podatku od sprzedaży detalicznej wyniosą w 2016 r. ok. 630 mln zł, natomiast wpływy netto, tj. pomniejszone o ubytek dochodów z tytułu podatków dochodowych PIT i CIT, ze względu na kosztowy charakter podatku oszacowano na ok. 510 mln zł. Natomiast w skali roku wpływy brutto należy oszacować na ok. 1,9 mld zł, zaś wpływy netto – na 1,5 mld zł.
Należy dopowiedzieć, że wprowadzany podatek to dopiero pierwszy krok na drodze uzdrowienia polskiego handlu detalicznego, aby wyglądał tak, jak chociażby w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, całej Skandynawii czy we Włoszech. Tam od dawna rynkiem niepodzielnie rządzą narodowe sieci do spółki z małymi sklepikami. W tych krajach rządy po prostu pielęgnują kapitał własny.
Opozycja skrytykowała nowy podatek, twierdząc, że po pierwsze – łamie zasady konstytucji dotyczącej równego traktowania podmiotów gospodarczych, a po wtóre – sprzedawcy przerzucą koszty podatku na klientów: podwyższając ceny, bądź żądając od dostawców obniżenia cen. Być może i tak będzie, ale to Polacy wskazali nam potrzebę takich zmian legislacyjnych, aby obłożyć podatkiem wielkie sieci, które przez lata cieszyły się przywilejami podatkowymi, nierzadko traktując nasz kraj i zatrudnionych pracowników jako półkolonię, drenując ich zdrowie i siły za marną pensję. Podatek nie jest więc wymysłem polityków Prawa i Sprawiedliwości, czymś oderwanym od rzeczywistości. Konkretnie, tym podatkiem sklepowym chcemy bodaj częściowo wyrównać gigantyczne dysproporcje polskich drobnych handlowców z sieciami zagranicznymi, licząc na to, że choć trochę wyhamujemy postępującą degradację polskiego handlu.
O ile mi wiadomo, zdecydowana większość handlowców jest z obecnego kształtu tego podatku zadowolona. Progresja spełnia założenia wyrównania szans. Nie dziwię się, że krytycznie oceniła projekt ustawy Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji, reprezentująca interesy zagranicznych koncernów. Jeśli jednak sieci zagraniczne potrafią wydać na reklamę trzy razy więcej od wysokości odprowadzanych podatków, ufam, że zrozumieją potrzebę daniny dla kraju, z którego transferują do swoich krajów miliardy polskich złotych. Nie